Nie bez parady wrześniowy 'Vogue' owiany jest taką ilością legend, a na jego temat tworzone są filmy. Wrzesień to najgorętszy czas dla projektantów, modelek i całych sztabów ludzi pracujących przy pokazach. Choć do lata jeszcze czas, to widok napisów "spring 2012" wyzwala we mnie nieziemski optymizm, na myśl o pełnych słońca kolekcjach.
Które z nich są zatem godne uwagi?
Można odpowiedzieć, że wszystkie, albowiem każdy jest inny, oryginalny na swój sposób, jednak wśród nich jest kilka perełek które zapadają w pamięć.
Zacznę od NYC, w którym tydzień temu, 12 września odbył się pokaz Thom'a Browne'a.
Poziom jego abstrakcji jest zdumiewający nawet dla mnie, więc nikogo nie będę starała się nawet przekonywać jaki miała ona sens.
Inspiracją do kolekcji były paryskie lata 20. i pierwszy posmak ruchu wolnościowego na damskich salonach. Ubrania były przeskalowane, ramiona wypchane poduszkami, suknie zbyt długie, a kolory zbyt kolorowe. Dlaczego stworzył tak przerysowaną, irracjonalną i bezużytecznie napompowaną scenkę? Ponieważ mógł. A do jego tendencji do tworzenia teatralnego przedstawienia, które bierze górę nad 'ładnym' pokazem, musimy przywyknąć i ją polubić. Albo dać sobie z nim spokój.
Warty wspomniania jest jeszcze jeden nowojorski pokaz, a mianowicie pokaz Jason'a Wu. Dominujące biele, szarości i stłumione cytrynowe żółcie nie przywodzą na myśl lata, jedak fasony, desenie, faktury i czerwone usta, ujęły mnie za serce.
Kto przyciąga uwagę?
Matthew Williamson po raz kolejny udowodnił, że jest na właściwym miejscu i jego sława nie jest bezpodstawna.